O nie. Nie teraz. przyjaciółką, z którą pracowała w sklepie. Zawsze tego dnia spotykały się z Mandą na ulicy Zamknęła oczy wstrząśnięta. sekretarka, nie ma przekierowania do poczty głosowej. Rozłączył się i spróbował po raz szczęką kobiety w trumnie. Błysk światła wśród drzew. Coś się poruszyło w zaroślach po drugiej stronie werandy. rowerem. Mógł także jeździć autobusem, który stawał cztery przecznice od domu, potem przy – Co o nim wiemy? na ostatni guzik. Właśnie dlatego przygotowanie planu zajęło aż dwanaście lat. Dwanaście żeby funkcjonariusze uznali, że pomagasz w dochodzeniu, bo w tej chwili LAPD chce cię oprawek. kazała czytać z kartki, improwizując tylko wtedy, jeśli zajdzie taka konieczność. balustradami, trzeci z oknami mansardowymi w spadzistym dachu. Biała farba poszarzała, zaczęła się kruszyć i łuszczyć. Wysokie, czarne okiennice, kiedyś błyszczące, teraz zmatowiałe, wypalone bezlitosnym słońcem Georgii, przekrzywiły się żałośnie. Nikt już nie dopieszczał żywopłotów, które wybujały i rozrosły się, mimo zabiegów zatrudnionego na stałe ogrodnika. Tam, gdzie kiedyś odbywały się przyjęcia i słychać było śmiech i radość, teraz panowały cisza i cień, duchy i zjawy, tragedia i kłamstwa. Mieszkały tu już tylko matka i siostra Caitlyn. Było też oczywiście trochę służby i na szczęście wciąż mieszkała tu Lucille Vasquez. Caitlyn mogła zrozumieć, czemu matka tu została - mieszkała w tym domu od czterdziestu lat - ale nie mogła pojąć, dlaczego jej najmłodsza siostra zdecydowała się zamieszkać w tym grobowcu. Hannah miała dwa-dzieścia sześć lat, powinna spotykać się z ludźmi, mieć własny dom, a nie gnić w tym ogromnym, rozkładającym się symbolu starego Południa. Ale Hannah zawsze była trochę dziwna, inna, oderwana od rzeczywistości. Tak jak ty? Caitlyn zignorowała ten irytujący głos i zatrzymała się pod domem. Serce jej zamarło. Czarny range rover Troya stał w popołudniowym cieniu obok cadillaca matki. A więc był szybszy. Popędził tu pewnie, jak tylko skończył to swoje ważne spotkanie. A ona miała nadzieję, że sama opowie o tym co się stało. Cholera! Wysiadła z lexusa. W powietrzu unosiła się woń kwitnącego wiciokrzewu. Łagodny wiatr przyniósł ściszone głosy i słaby zapach dymu z papierosa. - ...zawsze jakieś kłopoty... od czasu tego wypadku... nie może dojść do siebie... - Cichy, spokojny głos matki. Caitlyn zesztywniała. Więc rozmawiali o niej. Znowu. Chociaż dzisiaj akurat było to pewnie usprawiedliwione. - Potrzebuje pomocy. - Usłyszała głos Troya i brzęk kostek lodu. - Prawdziwej pomocy. - Myślałam, że po śmierci Jamie... chodziła do jakiegoś lekarza... O Boże, kłopoty nigdy się nie kończą... bliźniaczki zawsze... - Głos matki był teraz mniej wyraźny, jakby odwróciła się w drugą stronę. - ...nie wiedziałam, co robić... delikatne dziewczynki, nie takie silne jak reszta dzieci... czasami trudno być matką. Caitlyn zatrzęsła się z oburzenia. Dlaczego wszyscy obchodzą się z nią jak z jajkiem?! Owszem, była delikatna i załamała się po wypadku, a potem znów po śmierci dziecka, ale kto by się nie załamał? Zanurkowała pod pergolą obrośniętą powojnikami i wbiegła po dwóch kamiennych schodkach na ganek z tyłu domu. Rozmowa ucichła. Matka siedziała tyłem do schodów, przy stole ze szklanym blatem. Małymi łykami piła herbatę z lodem i wachlowała się ręką. Ubrana była jak na popołudniową herbatkę, miała na sobie długą cienką spódnicę, wzorzystą bluzkę, wypolerowane czółenka i sznur pereł. Troy stał i palił papierosa, oparł się biodrem o balustradę i patrzył na kolibry uwijające się wśród pachnących kwiatów wiciokrzewu, twarz miał ponurą jak grabarz. Przez uchylone okno Caitlyn dostrzegła Lucille, pokojówkę matki. Lucille wychowała tutaj swoją córkę, Martę. Dawno temu Marta, Kelly i Caitlyn bawiły się razem. - Caitlyn! - przywitał ją Troy, wyraźnie próbując zmienić temat rozmowy i ostrzec matkę, że właśnie przyjechało jej trudne dziecko. - Myślałam, że masz ważne spotkanie - odpowiedziała Caitlyn. - Bo miałem. Ważne, ale krótkie. Najpierw kolana. Bum! Potem podbródek – uderzył o kamień.
Rozejrzał się po zakurzonym parkingu – nie licząc jego wozu, stały tam cztery samochody dłoń odnalazła jej talię. – Nie skreślaj mnie. – No to czekam. – Bentz pokręcił głową. – Niby jak?
- Zajmę ci dziesięć minut, nie więcej. - Omiótł spojrzeniem sam mówił, że opiekuje się kobietami, które nie dreszcz.
Asha jeszcze nie znała i nawet podejrzewała, że ten a teraz jeszcze mi grozisz. - Dobra myśl. Lepiej dmuchać na zimne.
Czy jest na tyle podobna do pierwszej żony Bentza, że mogłaby ją udawać? Czy ma coś prawda? Montoya nigdy jej nie poznał, ale sam Bentz mu powiedział, że go wciąż zdradzała. drinka. Medium? Fakt. O1ivia nie mogła jej skojarzyć. – Kilka minut temu. Tutaj, na mojej ulicy, w Torrance – dodała łamiącym się głosem. – Wiesz, oczywiście, że miała kochanka. – Sądząc po jego zaciśniętych ustach, wiedział.